top of page
  • redakcja51

EURACTIV:Joe Biden: Dobry prezydent czy beneficjent złego wizerunku Donalda Trumpa?

Autor: Kinga Wysocka

Pierwsze ponad sto dni prezydentury Joego Bidena to okres wytężonej pracy reformatorskiej, walki ze skutkami pandemii COVID-19, ale także odwracaniem niektórych z decyzji poprzednika. To będzie zupełnie inna kadencja niż czterolecie Donalda Trumpa. W jaki sposób można ocenić pierwsze poczynania Demokraty w Białym Domu? Czy Bidenowi udało się odbudować zaufanie do USA w Europie?




Pierwsze sto dni prezydentury Joego Bidena to przede wszystkim okres wprowadzenia wielu reform i zmian przez nową administrację. Pod względem tempa wydawania rozporządzeń wykonawczych, nowy prezydent przegonił swoich poprzedników. Podpisał aż 42 takie decyzje. W przypadku Donalda Trumpa były to 23 rozporządzenia, a u Baracka Obamy – 18.

Biden nie ogranicza się jednak do cofnięcia decyzji poprzednika, jak w przypadku powrotu do paryskiego porozumienia klimatycznego z 2015 r. – to odwrócenie decyzji Trumpa z 2017 r. Amerykański Kongres już w marcu przegłosował pokaźny, bo wart 1,9 mld dolarów pakiet pomocy dla poszkodowanych przez pandemię COVID-19.

Kolejny jest zaproponowany w marcu American Jobs Plan (Amerykański Plan Zatrudnienia) wart 2,2 mld dolarów, który zakłada zainwestowanie w drogi, mosty, koleje i inną infrastrukturę. Inwestycje mają być przyjazne środowisku i przyczynić się do zmniejszenia nierówności ekonomiczno-rasowych.

A kolejny – zaprezentowany w przededniu swojej studniówki w Białym Domu – American Families Plan (Amerykański Plan Rodzin), postuluje kolejne 1,8 bln dol. wydatków w ciągu 10 lat na inwestycje społeczne. Oba programy muszą zostać zatwierdzone przez obie izby Kongresu. To tylko niektóre z najbardziej spektakularnych propozycji, które według sondaży zjednują Bidenowi przychylność nawet republikańskich wyborców.

Jednak entuzjazm, jaki wzbudza Joe Biden oraz jego niektóre posunięcia prowokują pytania o to, o na ile jest on rzeczywiście dobrym prezydentem, a na ile mamy do czynienia z efektem tzw. „bidenomanii” – zjawiska wykreowanego przez media.

A może to zła opinia o kadencji Donalda Trumpa powoduje, że każdy z jego następców z góry jawiłby się jako dobry prezydent?


Faktyczny sukces?

Sondaże wskazują, że Joe Biden nieustannie cieszy się stosunkowo wysokim poparciem społeczeństwa. Według badania Ipsos, na początku maja wynosiło ono około 55 proc. Prezydenta chwali się przede wszystkim za racjonalne zarządzanie trwającym kryzysem zdrowotnym. Jedna trzecia jego decyzji, aż 15 z 43 wydanych do tej pory, dotyczyło tego obszaru. Biden objął władzę w trudnych okolicznościach pandemicznych.

W styczniu 2021 r., Donald Trump przekazując władzę mógł „poszczycić się” jednym z najniższych w historii wskaźników poparcia w przypadku ustępującej głowy państwa – wynosiło ono 38,6 proc. Niższy wynik udało się zanotować jedynie Jimmy’emu Carterowi. Republikański prezydent dał się poznać jako kontrowersyjny polityk, niepopularny wśród wielu Amerykanów, w tym mniejszości narodowych oraz rasowych. Do spadku poparcia przy końcówce prezydentury bez wątpienia przyczynił się tzw. szturm na Kapitol, do którego doszło 6 stycznia br.

W rozmowie z EURACTIV.pl, większość ekspertów zgodnie przyznaje, że o ile można mówić o dobrym starcie nowego gospodarza Białego Domu, jest jednak zdecydowanie za wcześnie, aby już mówić o sukcesie prezydentury.

Janusz Reiter, były Ambasador RP w Stanach Zjednoczonych a także fundator i przewodniczący Rady Centrum Stosunków Międzynarodowych (CSM) podkreśla, że trzeba zaczekać na to, by decyzje Joego Bidena przyniosły wymierne i konkretne rezultaty. „Trudno, żeby te decyzje które Biden podjął w ciągu 100 dni, już przyniosły wymierne i konkretne rezultaty. Na pewno parę rzeczy mu się udało – jego program naprawy gospodarki i państwa spotkał się z uznaniem nie tylko wśród jego własnych wyborców, lecz także wśród części wyborców republikańskich”, podkreśla ekspert.

Ostatni sondaż przeprowadzony przez The Associated Press-NORC Center for Public Affairs Research (AP-NORC) dowodzi, że aż 71 proc. respondentów popiera działania prezydenta w związku z pandemią COVID-19, w tym 47 proc. Republikanów.

Zdaniem Adama Traczyka, prezesa Global.Lab, „Joe Biden pokazuje, że nie chce być prezydentem przejściowym, „na przeczekanie”. Jest za to zdeterminowany, aby odcisnąć swoje piętno na Ameryce w sposób znaczący”.

Małgorzata Bonikowska, prezeska CSM przyznaje, że w kwestii „widma Donalda Trumpa” nie można zapominać o tym, że miał on sporą rzeszę sympatyków: Głosowało na niego 74 mln. Amerykanów. Jest to najwyższy wynik w historii wyborów prezydenckich zaraz po wyniku Joe Bidena, którego poparło 81 mln. Obywateli USA”.


Całkowicie inny niż Donald Trump?

Jeśli chodzi o politykę nowego prezydenta, nie stanowi ona całkowitego odejścia od kursu obranego przez jego poprzednika. Punkty wspólne dotyczą m.in. protekcjonistycznej polityki handlowej, kierowania się mottem „Buy American”, podtrzymywania twardego stanowiska wobec Chin czy prezentowanego początkowo stanowiska wobec uchodźców.

Mimo rezygnacji z rygorystycznej polityki migracyjnej Trumpa, Biden zamierzał podtrzymać limit uchodźców przyjmowanych do Stanów Zjednoczonych na poziomie 15 tys. rocznie. Dopiero po krytyce, zdecydował się zwiększyć go do 62 tys.

Jednak niektóre z tych polityk nie są stricte trumpowskie. Inicjatywa „Buy American” była jednym z aktów, które administracja prezydenta Herberta Hoovera przyjęła jeszcze w 1933 r. Donald Trump nie był także pierwszym prezydentem, prezentującym stanowcze podejście wobec Chin – on jedynie jako pierwszy wszczął z nimi wojnę handlową. Ostrzejszy kurs wobec Pekinu był już zauważalny za prezydentury Baracka Obamy.

Nasi rozmówcy zgadzają się, że całkowite odejście od polityki poprzednika jest zadaniem niemożliwym. Adam Traczyk uważa, że kluczowa różnica dotyczy sposobu myślenia o państwie oraz prowadzeniu polityki. „Trump realizował swoją politykę poprzez zaognianie konfliktów i nakręcanie polaryzacji. Każdy jego tweet czy działanie były obliczone na kreowanie kontrowersji i sporu. U Bidena jest odwrotnie. On te spory wygasza”.

Podobne uważa analityk Polskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych (PISM), Andrzej Dąbrowski. „O ile Donald Trump nie ukrywał, że korzysta ze sporów i kryzysów wewnętrznych dla osiągania celów politycznych, o tyle Joe Biden stawia na przekaz pojednawczy – niezależnie czy trafia na podatny grunt wśród grup wyborców, które z pewnością nigdy nie zaufają prezydentowi, w którego działaniach widzą zagrożenie dla własnych interesów. Biden mówi o odbudowie państwa, gospodarki i zaufania społecznego do władz, ale mówi to językiem własnego elektoratu”.

Ekspert PISM podkreśla, że chcąc zyskać głosy dawnych wyborców Donalda Trumpa nieuniknione jest, by Joe Biden sięgał po inne środki niż jedynie deklaracje.

Małgorzata Bonikowska jest zdania, że prezydentura Bidena to oznaka powrotu Stanów Zjednoczonych do poważnej gry. „100 milionów szczepionek w 100 dni, zastopowanie pandemii, gigantyczny program odbudowy gospodarki, powrót do WHO i porozumienia paryskiego, zwołanie szczytu klimatycznego, na którym były Rosja i Chiny. Jednocześnie jednak Biden nie zmienił sceptycyzmu wobec polityki Stanów Zjednoczonych, który jest nadal obecny w wielu miejscach świata, także w Europie”


Europa w wizji Bidena: Czy spełniły się styczniowe oczekiwania?

W kontekście zmiany administracji w Białym Domu, często mówiono o tym, że prezydent Demokratów „uzdrowi” nadszarpnięte za prezydentury Trumpa relacje transatlantyckie. Czy rzeczywiście tak się stało? Bruksela będzie w czerwcu pierwszym kierunkiem zagranicznej podróży prezydenta USA.

Rzeczniczka prasowa Białego Domu Jen Psaki poinformowała, że podróż ma na celu „podkreślenie zaangażowania prezydenta w odbudowę naszych sojuszy, ożywienie relacji transatlantyckich i ścisłą współpracę z naszymi sojusznikami”. Biden najpierw weźmie udział w szczycie G7, który w dniach 11-13 czerwca odbędzie się w Wielkiej Brytanii, a 14 czerwca będzie w Brukseli, gdzie weźmie udział w szczycie NATO. Eksperci zaznaczają widoczną zmianę nastawienia Waszyngtonu wobec Europy. Apelują jednak o ostrożność w formułowaniu ocen.

Małgorzata Bonikowska podkreśla, że podejście Joe Bidena do Europy w dużej mierze ma swoje źródło w jego wartościach i doświadczeniu. „Biden dobrze zna Europę. Jest z pokolenia, które wychowało się na wspomnieniach sojuszniczej walki podczas II wojny światowej. Amerykanie i Europejczycy byli wtedy bardzo blisko, połączeni braterstwem broni. Biden jest katolikiem, ma rodzinę w Irlandii. Jest bez wątpienia bardziej zainteresowany sprawami Starego Kontynentu niż Barack Obama”.

Janusz Reiter zwraca jednak uwagę na istotną różnicę między Obamą a jego były, wiceprezydentem. „Joe Biden nie ma dzisiaj w Europie jednej osoby która byłaby jego głównym partnerem czy partnerką. Taką rolę przez wiele lat odgrywała Angela Merkel. Nie bardzo widać, kto może się stać takim pierwszym rozmówcą w Europie dla prezydenta Ameryki teraz, gdy kanclerz Niemiec wkrótce odchodzi. Biden więcej uwagi poświęca Brukseli, niż to robiło wielu jego poprzedników. To jest do pewnego stopnia zrozumiałe, z drugiej strony jednak trudno oczekiwać, by Bruksela, reprezentowana przez Ursulę von der Leyen, mogła się stać partnerem z którym Biden mógłby uzgadniać strategię polityczną, a także konkretne decyzje polityczne. To nie jest ośrodek ,w którym jest prawdziwa siła polityczna.”

Były dyplomata mówi także o innym problemie, a mianowicie o kwestii partnerstwa z Chinami i stosowanej wobec nich polityki. „Europejczycy oczywiście zgadzają się w zasadzie z diagnozą, że w świecie toczy się walka pomiędzy siłami demokracji a siłami autorytaryzmu, tyle że nie wyciągają z tego wniosków jak prezydent Biden. Nie robią tego z obawy narażenia na szwank stosunków gospodarczych z Chinami”.

Andrzej Dąbrowski uważa, że przekonanie Europy o zagrożeniu jakie stanowią Chiny dla obowiązującego obecnie ładu politycznego i gospodarczego, leży w interesie Stanów Zjednoczonych. „Bez wsparcia państw europejskich USA nie będą w stanie przeciwstawić się Pekinowi, zarówno w basenie wschodniego Pacyfiku jak i na światowych rynkach”.


Patenty szczepionkowe kością niezgody?

Współpracę i przyjęcie jednego frontu może jednak utrudnić różnica zdań dotycząca zawieszenia praw własności intelektualnej do szczepionek. Poparcie tego kroku przez Joego Bidena przyjęte zostało z zadowoleniem m.in. przez WHO, jednak przedstawiciele części państw Unii Europejskiej przyjęli zgoła inne stanowisko.

Angela Merkel podkreśliła, że zwolnienie z patentów może przynieść więcej korzyści dla Chin, które mają moce produkcyjne do wykorzystywania nowej zachodniej technologii mRNA, niż korzyści dla potrzebujących krajów w Afryce. Premier Belgii, Alexander De Croo dosadnie podkreślił, że „przywódcy państw UE nie potrzebują żadnych wykładów z Waszyngtonu”.

Janusz Reiter podkreśla, że decyzja amerykańskiego prezydenta została przyjęta jako coś nie fair. „Dla Europejczyków szczepionka opracowana przez amerykański koncern Pfizer i niemiecką firmę BioNTech jest jednym z największych osiągnięć osiągnięć technologicznych gospodarki ostatnich lat w dziedzinie przemysłu medycznego. To zostało tak odebrane, jak gdyby prezydent Biden hojnie oferował coś, co wymyśliła Europa. Stąd była to reakcja bardzo powściągliwa”.

Andrzej Dąbrowski zwraca uwagę na postawę Stanów Zjednoczonych, które we wcześniejszych fazach pandemii utrudniały eksport szczepionek poza granice swojego kraju. Francuscy urzędnicy podkreślili wręcz, że o zniesieniu patentów mówią Stany Zjednoczone, które nie wyeksportowały ani jednej dawki do innych krajów.

„Na niekorzyść wizerunku USA w tym zakresie działa brak pomysłu na przeprowadzenie operacji podzielenia się amerykańskimi zasobami szczepionek, których rząd w Waszyngtonie zamówił zdecydowanie więcej niż aktualnie potrzebuje do zaszczepienia populacji kraju”, dodaje analityk PISM.

Adam Traczyk nie dopatruje się jednak w tej sytuacji potencjału do ewentualnego rozłamu w stosunkach UE-USA. „W pierwszych miesiącach swoich rządów Biden wykonał już szereg gestów wobec Europy, a szczególnie wobec Niemiec. Obecnie czeka na odpowiedź. Ale pamiętajmy, że amerykańska cierpliwość nie jest bezterminowa. Stąd ostatnie wbicie szpilki w postaci zapowiedz zniesienia ochrony patentowej na szczepionki, czemu sprzeciwiają się Bruksela i Berlin. Waszyngton miał świadomość, że Europa będzie przeciw, więc zgłosił postulat, który nie leży również w interesie USA, obarczając Europę wizerunkowymi kosztami sprzeciwu”.

Po upływie trzech miesięcy jest za wcześnie na wystawianie jednoznacznych ocen Joemu Bidenowi. Nowy gospodarz Białego Domu nie chce być tylko przeciwieństwem Donalda Trumpa i zamierza zmienić oblicze USA, akcentując przy tym aktywną rolę Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowej, nie unikając przy tym trudnych tematów – uznając np. rzeź Ormian dokonaną 100 lat temu przez władze Imperium Osmańskiego za ludobójstwo czy otwarcie wyrażając sprzeciw wobec postępowania Władimira Putina.

Poparcie dla nowego prezydenta USA ma swoje źródła także w jego zielonej polityce i podejmowaniu prób, by Ameryka stała się bardziej socjalna. W kwestii partnerstwa z Unią Europejską, wiele wskazuje na to, że „miesiąc miodowy” właśnie mija, a na prawdziwe pogłębienie partnerstwa z Europą przyjdzie jeszcze poczekać. Do czego bardziej wyczulony na sprawy Starego Kontynentu Biden na pewno będzie dążył. Z pewnością nie zapomni jednak o dbaniu o żywotne interesy USA.


4 wyświetlenia0 komentarzy
bottom of page